Wspólnoty mieszkaniowe to bez wątpienia jeden z najstarszych tworów cywilizacji. Pojawiły się już u zarania dziejów człowieka, kiedy to gromady ludzkie, złączone koniecznością posiadania bezpiecznych siedzib, przystępowały do ich budowy, używając własnych sił i środków. Współdziałając przy wznoszeniu domostw, trud budowania dzieliły między siebie, na poszczególne rody i rodziny. Były więc czymś na kształt "przedspółdzielni" – w dzisiejszym tego słowa rozumieniu. Owe "praspółki" budowlano-mieszkaniowe, istniejące przez długie stulecia, nie tylko wspólnie budowały i mieszkały.
Starały się również o ochronę swych siedzib przed wrogami zewnętrznymi – otaczając wspólnotowe osady palisadami, nasypami ziemnymi, ogrodzeniami z kamienia itp. Mijały wieki. Dawne szczepy, rody, plemiona zaczęły się rozpadać na struktury mniejsze, słabiej już powiązane, nie tak zależne od wspólnoty, jak to było kiedyś. Rozwój cywilizacji niósł ze sobą swoistą osobność, rozerwanie więzi rodowych i plemiennych.
Historia zakreśliła wielkie koło, by znów, jak przed tysiącami lat, wrócić do idei wspólnot budowlanych i mieszkaniowych. To właśnie one okazywały się bowiem częstokroć jedynym wyjściem, stanowiły jedyną możliwość wejścia w posiadanie własnego dachu nad głową, własnego lokum.
Idee te przybierały czasem dość przedziwną postać. Grupujący się we wspólnocie mieli nie tylko razem budować i mieszkać, ale podlegać owej wspólnocie w każdej innej dziedzinie życia i codzienności: gospodarowaniu ziemią, dzieleniu i spożywaniu jej plonów, wychowywaniu potomstwa. Wizje tych "szczęśliwych wspólnot" zrodziły się w umysłach XVI i XVII-wiecznych utopistów. Tomasz Morus (1478—1535), autor dzieła Utopia marzył o idealnym społeczeństwie, złączonym zasadami wspólnoty – z mieszkaniową włącznie. Równie utopijne, choć bardziej fantastyczne wizje snuł włoski filozof Tomaso Campanella (1568—1639).
Wyłożył je w dziele Miasto słońca. Morus i Campanella ograniczyli się do samych wizji. Inaczej niż Karol Fourier (1772—1837), francuski myśliciel, propagator ustroju pozbawionego wszelkiego przymusu. Proponował on tworzenie osiedli opartych na niemal całkowicie samowystarczalnych zrzeszeniach. Nazwał je falangami. Każda falanga miała się składać z gromady około 1 600 osób, zamieszkujących w zespołowym, znajdującym się w centrum osiedla pałacu zwanym falansterem. Nie skończyło się tym razem na samym pomyśle. Zwolennicy i uczniowie Fouriera podjęli próby zakładania owych falang – wszystkie zmarły niejako śmiercią naturalną. Nie powiodły się. Rodzajem wspólnoty (w pewnym sensie również mieszkaniowej) miała być zorganizowana w Ameryce Północnej tzw. Nowa Harmonia. Jej pomysłodawcą był Robert Owen (1771—1858), uważany za pioniera ruchu spółdzielczego. Ale i to nie zdało egzaminu. Najtrwalsza z owenowskich wspólnot przeżyła zaledwie cztery lata. Niewątpliwą zasługą Roberta Owena było założenie w 1835 roku stowarzyszenia dla wszystkich klas i narodów – Association of All Classes of All Nations, którego celem było m.in. stworzenie centralnej spółdzielni posiadającej swoje oddziały we wszystkich częściach świata.
Pomysły wielkich reformatorów zostały – jak to zwykle bywa – skonfrontowane z rzeczywistością, która potrafi zaskakiwać nawet największych fantastów. Konieczność innego spojrzenia na kwestię mieszkaniową wywołały nie tyle myśli i dzieła Morusa, Fouriera czy Owena, ile... epidemia cholery. Wybuchła ona w 1831 roku w dzielnicy slumsów, grożąc rozprzestrzenieniem się na całe miasto i kraj. Potrzebne było zdecydowane przeciwdziałanie. Ustalając przyczyny epidemii, lekarze doszli do wniosku, że ma ona bezpośredni związek z dramatycznymi warunkami mieszkaniowymi. Wówczas to rząd powołał instytucję Poor Law Commission do badania tego problemu – i to systematycznie. W 1838 roku władze Londynu zleciły Komisji, której przewodził Edwin Chadwic, opracowanie konkretnego raportu (opartego na badaniach stanu sanitarnego dzielnic biedoty), mającego wskazać drogi wyjścia z beznadziejnej sytuacji. Jego skutkiem była wydana w 1844 roku Ustawa o regulacji warunków mieszkaniowych Londynu i jego okolic. Kolejna epidemia cholery przyspieszyła akcję rządu. Powołano do życia Główny Urząd Zdrowia, dzięki staraniom którego nie tylko wprowadzono nowe przepisy regulujące sprawy budownictwa dotowanego przez władze i instytucje charytatywne, ale zbudowano wzorcowe osiedle robotnicze. W 1890 roku wydano Ustawę o mieszkalnictwie klas pracujących.
Wszystkie te fakty, choć z pozoru niewiele mają wspólnego z problematyką spółdzielczości mieszkaniowej, zmieniły jednak spojrzenie na kwestię budownictwa skierowanego ku szerszym grupom społecznym, i to takim, które nie są w stanie zaspokoić w pojedynkę swoich potrzeb mieszkaniowych. Postawiły też w centrum zainteresowania problem budownictwa masowego i problem własności gruntów pod owe budownictwo. Wzniesiono wprawdzie w ówczesnej Europie sporo robotniczych, wzorcowych osiedli patronackich, ale stało się oczywiste, że na dłuższą metę "nie tędy droga".
Za Anglią podobne ustawy pojawiły się i w innych krajach. Wprowadzenie ich w życie spowodowało grupowanie się osób zajmujących się problemami mieszkalnictwa. Mawia się, że ilu ludzi, tyle pomysłów. Tak było i tym razem. Rodziły się rozmaite teorie, proponowano różne drogi wyjścia z mieszkaniowego impasu. Jeden z teoretyków, Ebenezer Howard, postulował np. zakładanie miast ogrodów (co jakiś czas potem podchwycili społecznicy warszawscy). Takie miasto ogród miało łączyć w sobie dwie funkcje: być miejscem pracy oraz – z drugiej strony – miejscem do mieszkania i wypoczynku. Miało to być realizowane poprzez budowę kompleksów osiedlowych na około 30 tysięcy osób, w których domy otaczano by zielenią, a potrzeby mieszkańców zaspokajały by punkty handlowe, usługowe, medyczne – jednym słowem – wszystko, co do życia niezbędne. Idea piękna, lecz na przełomie wieku XIX i XX nie miała ona właściwie szans na realizację. Jej poniekąd samorealizacja dokonała się dopiero w naszych czasach. Już w wielu miastach świata żyją, działają i dobrze się mają właśnie takie osiedla ogrody, ukierunkowane wszystkimi swoimi funkcjami na uczynienie życia ich mieszkańców jak najłatwiejszym, najprzyjemniejszym. Są to często osiedla czysto spółdzielcze.
Ale wróćmy z krainy marzeń do historii. I wojna światowa zaostrzyła i udramatyczniła problemy mieszkaniowe. Z powojennych ruin musiały się podźwignąć nie tylko poszczególne miasta, lecz i całe państwa. Ludzie musieli przecież gdzieś mieszkać. Nie wystarczały pomysły pięknoduchów. Nie wystarczały teorie. Rozumieli to społecznicy oraz politycy, rozumieli działacze spółdzielczości. W 1928 roku zorganizowano w Paryżu Międzynarodowy Związek do Spraw Mieszkaniowych; ukonstytuował się on podczas pierwszego zjazdu we Frankfurcie nad Menem. Polskę reprezentowali Teodor Toeplitz oraz Władysław Dobrzyński, który już wcześniej współdziałał z Howardem przy tworzeniu koncepcji miast ogrodów. Zjazd skierował apel do delegacji krajowych o organizowanie niezależnych związków w poszczególnych państwach. Zadania tego na terenie Polski podjęli się Teodor Toeplitz i Władysław Dobrzyński.
Źródło: www.spoldzielniemieszkaniowe.pl
C.D.N.
|