Mimo swoich konstytucyjno-ustawowych zadań, rząd i samorządy nie prowadzą jakiejkolwiek realnej polityki mieszkaniowej w Polsce - wynika z opublikowanego właśnie raportu Naczelnej Izby Kontroli. Choć ceny maleją, własne mieszkanie jest wciąż poza zasięgiem statystycznej polskiej rodziny - pisze Jarosław Jędrzyński, analityk rynku nieruchomości portalu RynekPierwotny.com.
Sedno opracowania NIK stanowi aktualizacja statystycznego deficytu mieszkaniowego w Polsce, czyli różnicy pomiędzy liczbą gospodarstw domowych, a liczbą zamieszkanych lokali mieszkalnych. Raport określa tę wielkość na równe 1,5 mln mieszkań i jednocześnie zaznacza, że nie uległa ona zmianie od dziesięciu lat, czyli daty pamiętnego spisu powszechnego z 2002 roku. Innymi słowy, oznacza to, że około 1.5 miliona rodzin nie ma własnego mieszkania. Raport ostrzega też, że ten deficyt wkrótce się pogłębi za sprawą kolejnych 200 tys. mieszkań, które ze względu na zły stan techniczny zostaną wycofane z użytku. Co gorsza, liczba ta jest prawdopodobnie mocno zaniżona. Inne wiarygodne źródła (jakie?) oceniają, że około pół miliona zasiedlonych mieszkań to mniej więcej „rudery do wyburzenia”. - W nieodległej perspektywie może się więc okazać, że liczba Polaków bez własnego mieszkania sięgnie nawet 10 milionów - mówi Grzegorz Kurowski z portalu RynekPierwotny.com i dodaje, że około jedna piąta rodaków wegetuje w stanie tzw. nędzy mieszkaniowej. - Ten czarny obraz wynika bezpośrednio z wcześniej publikowanych analiz rządowych. Według nich, około 6,5 miliona Polaków „mieszka w warunkach nie odpowiadających przyjętym normom i standardom” i nie ma jakichkolwiek szans i perspektyw na zmianę tej sytuacji.
Deficyt jak „święta krowa”
W ciągu minionych 10 lat liczba oddanych do użytku nowych mieszkań w Polsce wyniosła około 1,35 mln jednostek, przy statystycznie nieistotnej liczbie lokali wycofanych z użytku. Z pewnością też istnieje trudna do dokładnego oszacowania (ale znacząca) ilość mieszkań pozostawionych przez odchodzące najstarsze pokolenie do dyspozycji gospodarstw domowych młodego pokolenia - choćby na zasadzie prawa dziedziczenia. Mimo to, liczba gospodarstw domowych nie mających własnego mieszkania, utrzymuje się na niezmiennym poziomie. Jest to oczywiście prosta konsekwencja proporcjonalnego wzrostu ilości gospodarstw domowych, który z nadmiarem zrównoważył zarówno podaż rynku pierwotnego, jak i pulę „zwolnionych” lokali na rynku wtórnym. Ostatnie 10 lat dobitnie pokazało, że rodzimy rynek nieruchomości bez racjonalnej interwencji państwa nie poradzi sobie ze swoimi największymi bolączkami.
„Nieodżałowana” Rodzina na Swoim?
Czy jednak aby na pewno chodzi o tego typu państwowy interwencjonizm jak popularna „Rodzina na Swoim”? NIK w swoim raporcie nie szczędzi słów krytyki pod adresem rządu za decyzję wygaszenia programu do końca roku. Tymczasem lista zalet RnS wydaje się bardzo krótka, wprost przeciwnie do katalogu jej mankamentów. - RnS nie zdała egzaminu jako instrument torujący drogę do własnego „M” rodzinom (osobom) o statusie materialnym poniżej średniej krajowej. O tych najuboższych nawet nie wspominam - mówi Paweł Moszczyński z portalu RynekPierwotny.com. Program okazał się raczej dość kosztownym poligonem doświadczalnym, jaki po raz kolejny zafundowali obywatelom rodzimi decydenci. Z pewnością było to jednak cenne i ważne dla rządzących doświadczenie. Właśnie dlatego jest promyk nadziei, że kolejne inicjatywy rządowe, wspierające dążenia obywateli do własnego mieszkania, wyjdą lepiej. Będą nie tylko społecznie wrażliwe i daleko bardziej racjonalne w rozporządzaniu publicznym groszem, lecz także przede wszystkim dużo efektywniejsze. Jeśli w ogóle takie inicjatywy rządu się pojawią…
Obywatelu radź sobie sam
RnS nie jest niestety jedynym przykładem rządowej „strategii likwidacji” w ramach rodzimej mieszkaniówki. Autorzy raportu NIK wskazują dalej na inną likwidację sprzed 3 lat, dotyczącą Krajowego Funduszu Mieszkaniowego. Ta inicjatywa z kolei była początkiem końca procesu wspierania przez państwo społecznego budownictwa czynszowego oraz tzw. budownictwa lokatorskiego na wynajem. Środki Funduszu wspomagały preferencyjne kredyty dla TBS-ów i spółdzielni mieszkaniowych. Dziś praktycznie nie istnieje żadna forma wspomagania przez państwo budownictwa społecznego. - Poza skromnym Funduszem Dopłat, wspomagającym samorządy w budowie lokali socjalnych i noclegowni dla bezdomnych, nie istnieje żadna forma wspomagania przez państwo budownictwa społecznego - mówi Grzegorz Kurowski z portalu RynekPierwotny.com. - Przynajmniej ja o takiej nie słyszałem a i miliony Polaków tym bardziej. Polityka mieszkaniowa w Polsce zaczyna być w coraz większym stopniu podporządkowana bezzasadnej w tym miejscu ideologii neoliberalnej. Hołduje się więc zasadzie „obywatelu radź sobie sam” i absolutnie błędnie zakłada, że przy minimalnej ingerencji państwa wszystkie problemy mieszkaniowe znajdą samoistne rozwiązanie.
Z promilem droga donikąd
Wśród rodzimych ekspertów z dziedzin ściśle związanych z rynkiem mieszkaniowym - bankowców, budowlańców, deweloperów czy rynkowych komentatorów i dziennikarzy - istnieje całkowita zgoda. Konieczne jest stworzenie długofalowego programu rządowego, wspartego adekwatnymi środkami budżetowymi. Muszą także powstać warunki do wyzwalania inicjatywy prywatnych inwestorów, realizujących budownictwo na wynajem w jego różnych odmianach komercyjnych. Niestety szansa na to jest niewielka, by nie powiedzieć żadna. Polska już zajmuje w Europie pozycję outsidera w świetle dowolnych wskaźników mieszkaniowo-rynkowych - deficytu, nasycenia czy dostępności mieszkań, a także liczby budowanych lokali na 1000 mieszkańców. Co gorsza, ciągle umacniamy się na tej niechlubnej pozycji i nic nie wskazuje na to, by ta sytuacja miała wkrótce ulec jakiejś poprawie. Jakby tego było mało, tę wstydliwą statystykę uzupełniają jeszcze rekordowo niskie wydatki budżetu państwa na potrzeby mieszkalnictwa, które zwyczajowo nie przekraczają 1-go promila(!) PKB rocznie. Dla przykładu, zaawansowane gospodarczo państwa Unii Europejskiej, wydają na ten cel co najmniej 1 proc. PKB, a kraje europejskich gospodarek wschodzących, o zbliżonym do polskiego stopniu zaległości cywilizacyjno-gospodarczych, nawet 2 do 3 procent produktu krajowego brutto. - Jest to koszt, który trzeba ponieść, aby w dającym się przewidzieć terminie dogonić świat i osiągnąć to, co wciąż wydaje się w rodzimych realiach niemożliwe, czyli lokum dla każdej polskiej rodziny - uważa Grzegorz Kurowski z portalu RynekPierwotny.com. Trudno jednak sobie wyobrazić podniesienie krajowych corocznych nakładów budżetowych na mieszkalnictwo z obecnego skromnego 1,5 mld złotych do wymaganych 30-40 mld, nie tylko na dziś dzień, ale nawet w bliskiej przyszłości. Bez rządowego programu, odpowiednich środków budżetowych i aktywnej polityki przestrzennej państwa, krajowa mieszkaniówka już niebawem może zacząć dryfować donikąd, o ile już nie stało się to faktem. Stan ten poważnie zagraża rozwojowi społeczno-cywilizacyjnemu Polski, czego bolesne konsekwencje odczujemy jako kraj nie za 50 czy 100, ale już za 25-30 lat. Stanie się tak w pierwszej kolejności za sprawą pełzającej w czasie katastrofy demograficznej połączonej z przewidywaną masową emigracją młodego pokolenia do krajów, w których własny dach nad głową dla każdego jest przyjętą normą. Dziś prawdopodobnie nie jest jeszcze za późno na podjęcie odpowiednich kroków, jutro niestety może już być - przestrzega Jarosław Jędrzyński, analityk rynku nieruchomości portalu RynekPierwotny.com.
Całość artykułu na portalu www.bankier.pl
|