Strefa Aktywności Rodzinnej, z której od maja mogą korzystać mieszkańcy osiedla Tysiąclecia, powstała w ramach współpracy spółdzielni „Piast” i władz Katowic. To nie pierwsza wspólna inicjatywa, ale również nie ostatnia. Jednak efektywne funkcjonowanie w postaci tworzenia takich inwestycji jak Strefa Aktywności Rodzinnej ma swoje źródła w odpowiednim zarządzaniu, jak i finansowaniu. O tym, jak racjonalnie rządzić, skąd brać środki na nowe pomysły i tworzyć partnerskie stosunki, wie najlepiej prezes spółdzielni „Piast” Michał Marcinkowski. O kwestiach finansowo-managerskich, a także tych, po które się zwykle nie sięga.
Jak postrzega mieszkańców i jak oni go postrzegają – na takie pytania z otwartością i rzeczowo odpowiada prezes.
- Najpierw zapytam o konkrety. Skoro liczące się podmioty - władze miasta, z chęcią współpracują ze spółdzielnią, to chyba dowód na to, że „Piast” jest wiarygodnym i odpowiedzialnym inwestorem – partnerem?
- Cóż, mam nadzieję, że opinia innych firm czy instytucji na nasz temat jest w jakimś stopniu zbliżona do tego stwierdzenia. My sami, jako spółdzielnia – zespół ludzi ze sobą współpracujących – wkładamy dużo pracy, energii i wiele wolnego czasu, by takie stwierdzenia były prawdziwe. Staramy się funkcjonować na rynku na takich zasadach, które w biznesie, handlu lub usługach są stosowane. Jeśli zobowiązujemy się wykonać jakąś inwestycję, to ją realizujemy. Jeśli ustalimy z Urzędem Miasta, że część stawu sami zagospodarujemy, a tą drugą zajmą się władze, to w zgodnym z ustaleniami terminie wykonamy nasze zobowiązanie.
- Jednym z warunków wykonania zobowiązania jest też stabilność finansowa firmy – w tym przypadku spółdzielni. Można też mówić o zysku?
- Spółdzielnia czerpie zyski z działalności gospodarczej, a te z kolei są przeznaczane na remonty i tym podobne wydatki związane z zarządzaniem osiedlem mieszkaniowym. Zysk, w przypadku naszej spółdzielni, rzeczywiście nie musi brzmieć abstrakcyjnie... Rok 2010 zamknęliśmy zyskiem oscylującym w granicach 1 800 000 zł. Ta wartość jest gwarantem naszej płynności finansowej, świadectwem stabilności dla naszych partnerów inwestycyjnych, ale także źródłem korzyści dla samych mieszkańców. Z tych pieniędzy w tym roku realizujemy kolejne przedsięwzięcia w zakresie infrastruktury osiedla.
- W czasach kryzysu osiągać zysk – to jest pewnego rodzaju fenomen... Jaka jest recepta na taki sukces?
- Czerpiemy przede wszystkim z najmu mieszkań czy lokali użytkowych. Jednak ważne jest chyba też odpowiednie zarządzanie i kalkulacja poszczególnymi stawkami. Poza tym nasza kadra stale doskonali swoje kompetencje. Ważne jest dokształcanie i zdobywanie doświadczenia. Często także organizujemy szkolenia dla pracowników. Nieustanne poszerzanie swoich kompetencji są tymi mniejszymi, ale równie istotnymi elementami, które w sumie budują takie wartości, jak... prawie dwumilionowy zysk.
- A czy te zyski uwzględniają też środowisko? Czy chęć zysku - w pewnym sensie podejmowanie inwestycji ingerujących w infrastrukturę sztuczną i „naturalną” - liczy się ze środowiskiem?
- Nasze nastawienie w stosunku do środowiska chyba najlepiej zobrazuje ta-kie porównanie: na osiedlu znajdują się dzikie, przerośnięte krzaki – my systematycznie je wycinamy, a w ich miejsce sadzimy nowe, zdrowe krzewy. Staramy się raczej nie degradować otoczenia naturalnego, a bardziej je przekształcać czy zastępować przemyślaną infrastrukturą naturalną. Czasem przy małym nakładzie środków można stworzyć czyste, estetyczne i zielone otoczenie. Szczególnie niesamowicie nasze osiedle wygląda w maju, gdy wszystko rodzi się do życia. Wtedy, naprawdę, spacerując po nim ma się wrażenie, że chodzi się po ogrodzie...
- Często mówi Pan o mieszkańcach – słychać w tych słowach pozytywny wydźwięk. Jak Pan postrzega relacje spółdzielnia - mieszkańcy?
- Na pewno staramy się wychodzić naprzeciw pomysłom mieszkańców. Organizujemy spotkania, prowadzimy z nimi dyskusje. Każdy lokator ma prawo publicznie wypowiedzieć się, złożyć wniosek czy po prostu mniej formalnie przyjść do spółdzielni i porozmawiać o problemie, który widzi w swojej klatce czy przed jej wejściem. Nasze drzwi są otwarte dla wszystkich, bo zależy nam na zadowoleniu jak największej grupy ludzi. Jeśli jesteśmy w stanie w jakiś sposób pomóc lokatorom, to sądzę, że to robimy. Dzieje się tak na przykład w sprawie rozkładania rat za mieszkania. W momencie, gdy jakiś mieszkaniec przedstawi nam swoją sytuację, jesteśmy w stanie negocjować i, mówiąc kolokwialnie iść na rękę.
- Kto dziś jest mieszkańcem osiedla Tysiąclecia?
- Część naszych mieszkańców to młodzi ludzie, którzy odziedziczyli po dziadkach mieszkania czy po prostu je kupili. Ze względu na dogodną lokalizację osiedla stanowi ono doskonałą „bazę mieszkaniową” dla pracujących lokatorów. Z drugiej strony wśród mieszkańców jest także wielu ludzi starszych, którzy od zawsze mieszkają w tym miejscu i są z nim bardzo związani. Spółdzielnia stara się zaspokoić potrzeby każdej grupy. Dla młodszych lokatorów Spółdzielczy Ośrodek Kultury oferuje naukę języków obcych, zajęcia plastyczne czy sekcje sportowe, dla seniorów różne formy aktywności ruchowej, a nawet zajęcia Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Atrakcji jest naprawdę wiele, są zróżnicowane i stale dodajemy do nich kolejne – także te, które sugerują nam sami lokatorzy. Często mieszkańców tego osiedla określamy jako mieszkańców małego miasteczka...
- Pan też jest od dawna mieszkańcem tego miasteczka. Podwójna perspektywa – prezesa i mieszkańca pomaga w zarządzaniu spółdzielnią?
- Mieszkam na osiedlu Tysiąclecia – z małymi przerwami - od zawsze. Tutaj się wychowałem, chodziłem do szkoły i do dnia dzisiejszego mam mnóstwo znajomych. W związku z tym czuję szczególną więź z tym miejscem i ludźmi tu mieszkającymi. Poza tym z własnego doświadczenia – doświadczenia lokatora - wiem, co mi przeszkadza albo co trzeba poprawić w danym bloku. Zresztą zawsze, gdy przechodzę przez osiedle staram się zaczepić mieszkańców i popytać w czym widzą problem. Z takich nieformalnych i bezpośrednich rozmów udaje się wyciągnąć dużo pożytecznych wniosków. Może jest to trochę niekonwencjonalne, by prezes „spoufalał się” z mieszkańcami koło placu zabaw czy na parkingu, ale takie właśnie metody pracy stosuję.
- Otwarty, komunikatywny, „nasz człowiek” – takich określeń używają mieszkańcy opisując prezesa spółdzielni...
- Nie ukrywam, że bardzo miło jest słyszeć takie opinie. Jednak sądzę, że wraz z całą spółdzielnią stale pracujemy na takie właśnie słowa. Chciałbym przede wszystkim rozmawiać z mieszkańcami i wsłuchiwać się w ich potrzeby. Moje doświadczenie i mój charakter nie pozwalają mi robić tego w inny sposób, jak właśnie na drodze otwartości i bezpośredniości. Dążymy do tego, by nasze relacje z mieszkańcami, jak i innymi współinwestorami, łączyły w sobie profesjonalne podejście do interesów, komunikatywność, otwartość na inicjatywy i partnerstwo. Chcemy, by spółdzielnia „Piast” nie była tylko synonimem dobrze prosperującego inwestora na rynku, ale także partnera mieszkańców, władz miasta czy innych firm z nami współpracujących.
- Pewnie takiego prezesa może pozazdrościć niejedna spółdzielnia. Dziękuję za rozmowę.
|