c.d. artykułu "Kongres mieszkaniowy" z dnia 27.09.2011 r.
Wojna i okres okupacji niemieckiej przyniosły zagładę wielu spółdzielni. Obracano w gruzy domy i osiedla, mordowano działaczy. Istniejące zasoby mieszkaniowe, głównie na terenie tzw. Generalnej Guberni i rejonach przyłączonych do Rzeszy, przejmowały spółki niemieckie.
Największe straty przyniosła wojna Warszawie. Istniało tu – co zrozumiałe – największe skupisko spółdzielni mieszkaniowych. Okupanci utworzyli rejony administracyjne, na czele których stanęli zarządcy niemieccy pilnujący przestrzegania zakazów działalności spółdzielczej. Siłą rzeczy działalność ta przeszła więc do podziemia. W WSM istniała np. tajna pracownia gromadząca architektów, urbanistów, ekonomistów, którzy opracowywali projekty odbudowy zarówno Warszawy, jak i całego kraju po zakończeniu wojny. Starano się też w rozmaity sposób ratować przed ostatecznym zniszczeniem mienie spółdzielcze, między innymi poprzez przeprowadzanie najpilniejszych prac remontowych.
Z danych na rok 1945 wyłonił się prawdziwy obraz zniszczeń, które dotknęły spółdzielczość mieszkaniową. Liczba spółdzielni uległa zmniejszeniu o 61%; przestało istnieć ponad 75% zasobów mieszkaniowych.
Kolosalne straty poniosła zarówno spółdzielczość lokatorska, jak i budowlano-mieszkaniowa. Ta pierwsza, z 18 495 izbami w roku 1937, w 1945 roku pozostała z liczbą 6 829 izb. Ta druga odnotowała straty znaczniejsze. Z 37 789 izb w roku 1937 ocalały zaledwie 8 124, a ze 192 spółdzielni przetrwały tylko 73.
Przed spółdzielczością mieszkaniową stanęło zadanie niemal ponad siły. Należało odbudować co się tylko dało, by zapewnić ludziom udręczonym wojną choć minimum warunków do życia. O stawianiu nowych domów często nie mogło być mowy; mimo wszystko odbudowa była tańsza, a czas jej trwania – szybszy.
Ale pojawił się i inny – dodatkowy problem. W sporej części mieszkań osiedlili się przypadkowi lokatorzy, niebędący przed wojną członkami wspólnot. Po trwającym przez pewien czas chaosie sytuacja powoli się normowała. W latach 1947—49 (tzw. plan trzyletni) spółdzielnie pozyskały, poprzez odbudowę, około 40 tysięcy izb. W sumie między rokiem 1945 a 1949 wzrosła 2,5-krotnie liczba członków spółdzielni lokatorskich (13 690 – 32 573) i znacznie powiększyły się zasoby – z 6 829 do 39 948 izb! Gorzej wyglądała sytuacja w spółdzielniach budowlano-mieszkaniowych. Liczba członków z 5 779 wzrosła zaledwie do 6 743, zaś ilość izb – z 8 124 do 16 614.
Na spółdzielczym "polu" pojawił się też nowy "twór", zwany spółdzielniami administracyjno-mieszkaniowymi. Były to jednostki otrzymujące od władz miejskich domy, które – po odbudowaniu – miały zagospodarować. Ta nowość nie sprawdziła się w praktyce. Znacznie więcej pożytku miała cała spółdzielczość mieszkaniowa z powstania Społecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego, zorganizowanego również na zasadach spółdzielczych, posiadającego swoje oddziały we wszystkich województwach.
I chociaż spółdzielczości mieszkaniowej przypisuje się tylko osiem procent z całości odbudowanych do 1949 roku mieszkań, patrząc na to z perspektywy jej wojennych strat – zarówno w ludziach jak i zasobach mieszkaniowych – nie jest to ilość mała.
Budujemy nowy dom...?
Popularna w latach 50. piosenka Budujemy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom... musiała brzmieć dla działaczy spółdzielczości mieszkaniowej jak gorzka ironia. Era tzw. planu sześcioletniego niosła bowiem ze sobą nowe kierunki w odbudowie i rozbudowie kraju. Większość środków finansowych przeznaczano teraz na budowę zakładów przemysłowych, co musiało spowodować znaczne zmniejszenie nakładów na remonty zniszczonych domów i wznoszenie nowych.
Przemysł wymagał rąk do pracy, toteż wzmógł się napływ ludności wiejskiej do miast, głównie tych większych. Nie szły za tym wystarczające inwestycje budowlane, co powodowało, że istniejące, nadające się do zamieszkania domy, zaczęły "pękać w szwach". W krótkim czasie zagęszczenie wzrosło z 1,57 do 1,71 osoby na izbę.
Problem niedoboru mieszkań usiłowano załatwić... zarządzeniami, przy okazji "załatwiając" spółdzielczość mieszkaniową jako taką. Po roku 1948 ograniczono jej działalność do roli administratora posiadanych zasobów, by w roku 1951 przejąć je i pozbawić spółdzielnie praw do dysponowania mieszkaniami będącymi dotąd własnością wspólną członków. Domy spółdzielcze zostały po prostu objęte publiczną gospodarką lokalami, co dawało administracji państwowej prawo wprowadzania do lokali – na mocy nakazów kwaterunkowych – nowych lokatorów. W dodatku wyznaczano im zaniżone czynsze. Te "zabójcze" poczynania nie unicestwiły spółdzielczości mieszkaniowej, choć dokonały w niej potężnych wyłomów. Zresztą spójrzmy na liczby. Jeszcze w roku 1950 spółdzielnie – korzystając z kredytów bankowych i wkładów członkowskich – zbudowały 1 657 izb, ale już w rok później było ich tylko... 125, a w 1952 – 141.
To zahamowanie możliwości inwestycyjnych (a w dodatku powołanie tzw. Zakładu Osiedli Robotniczych, które – poprzez ogólnopolską sieć dyrekcji – miały odtąd zająć się budownictwem) spowodowało, że w maju 1950 roku została rozwiązana Centrala Spółdzielni Mieszkaniowych. Jej agendy przekazano Centralnemu Związkowi Spółdzielczemu. Sprawy spółdzielni miało odtąd załatwiać Biuro Spółdzielni Mieszkaniowych przy CZS, zaś nadzorowanie ich działalności powierzono Komitetowi do Spraw Spółdzielni Mieszkaniowych przy Naczelnej Radzie Spółdzielczej. W tymże roku upaństwowiono też Społeczne Przedsiębiorstwo Budowlane.
Działacze spółdzielczy nie dawali jednak za wygraną, podejmując rozmaite starania, by przynajmniej powstrzymać procesy likwidacyjne. I choć w roku 1952 budownictwo spółdzielcze ponownie włączono do narodowego planu gospodarczego, nie przyznano mu żadnej pomocy kredytowej.
Uchwała rządowa nr 269 z 8 maja 1954 roku wprowadziła nowy rodzaj spółdzielni: Spółdzielcze Zrzeszenie Budowy Domów Jednorodzinnych. Musiało ono działać ściśle według narzuconych z góry norm. Państwo odstępowało zrzeszeniu tereny pod budowę, udzielało kredytów do wysokości 70 procent kosztów inwestycji, zapewniało dokumentację projektowo-kosztorysową oraz część materiałów do budowy. Domy zrzeszenia nie podlegały też publicznej gospodarce lokalami.
Sytuacja nie wyglądała więc najgorzej, ale tylko pozornie. W rzeczywistości spółdzielnie obowiązywał zakaz kupowania po cenie hurtowej materiałów budowlanych, a państwowym przedsiębiorcom budowlanym nie wolno było przyjmować zleceń od "zrzeszeniowych prywaciarzy". Mimo tych ograniczeń do roku 1957 wzniesiono ponad 1 720 domów jednorodzinnych.
Co się w tym czasie działo ze spółdzielczością lokatorską? Od roku 1952 ograniczała ona swoją działalność do stawiania tzw. plomb lub wznoszenia nadbudówek na istniejących już domach. Nieco lepiej ma się spółdzielczość własnościowa.
I znów zerknijmy do statystyk dotyczących lat 1949—55. Zmalała ilość spółdzielni lokatorskich – z 76 w roku 1949 do 64 w 1955. Ubyło bardzo wielu członków – z 32 573 w roku 1949 do 20 798 w roku 1955. Inaczej wyglądają liczby odnoszące się do spółdzielni budowlano-mieszkaniowych (własnościowych). W 1949 roku było ich 115, w 1955 – 172. Zwiększała się też ilość członków – z 6 743 do 8 769.
"Zapaść" z wczesnych lat 50. długo jeszcze będzie odbijała się na działalności poszczególnych spółdzielni, jak i całej ich zbiorowości. Odgórne zahamowanie ich naturalnego rozwoju zniweczyło wysiłki wielu ludzi oddanych idei spółdzielczości.
To, czego dorobiła się spółdzielczość mieszkaniowa w okresie międzywojennym, systematycznie rujnowano. Stojący na czele organizacji spółdzielczych bardziej zabiegali o dobrą opinię u władz, niż o samą spółdzielczość.
"... Stało się tak dlatego, że – jak pisze Andrzej Maliszewski w cytowanej pracy Ewolucja myśli i społeczno-ekonomiczna rola spółdzielczości mieszkaniowej w Polsce – działają w spółdzielczości mieszkaniowej przedstawiciele ruchu reformy mieszkaniowej bardziej byli zainteresowani w globalne rozwiązania problemu mieszkaniowego w Polsce niż w popieraniu interesów grupowych spółdzielców, chcących we własnym zakresie zaspokoić potrzeby mieszkaniowe. To właśnie przedstawiciele tego ruchu, stojąc na stanowisku, iż jedynie państwo może sobie poradzić z problemem mieszkaniowym w Polsce (zgodnie z tezami formułowanymi już w okresie międzywojennym), tworzyli wokół spółdzielczości budowlano-mieszkaniowej (a pośrednio i lokatorskiej) atmosferę politycznej wrogości, transmitowanej do środowisk władzy państwowej..."
Ocena niezbyt chlubnych, także dla spółdzielczości, lat 50. do dziś budzi szereg kontrowersji, co nie powinno dziwić. Temat to nadal "gorący", choćby z przyczyny, iż niektóre wątki sprzed półwiecza mają poniekąd swój dalszy ciąg i dzisiaj, kiedy "głód" dostępnych dla przeciętnej kieszeni mieszkań narasta z całą siłą. W dodatku do rynku mieszkaniowego zaczyna się powoli "dobijać" wyż demograficzny z początku lat 80.
Niemniej trzeba dodać, iż próba "zabicia" spółdzielczości mieszkaniowej i rygorystycznego podporządkowania jej państwu, między innymi poprzez grabież domów spółdzielczych i objęcie ich publiczną gospodarką lokalami (1951 r.), nie powiodła się do końca.
Źródło: www.spoldzielniemieszkaniowe.pl
C.D.N.
|