Niewykluczone, że już w przyszłym roku będzie można budować niewielkie domy jednorodzinne bez biurokratycznej mitręgi związanej z uzyskaniem stosownego pozwolenia. A co z prawami właścicieli posesji sąsiadujących z planowaną budową?
Wygląda na to, że rząd wyciągnął wnioski z lekcji, jaką ponad dwa lata temu dał "reformatorom" prawa budowlanego Trybunał Konstytucyjny. Na wniosek byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego zakwestionował on zniesienie pozwoleń na budowę, które przeforsowała w Sejmie komisja "Przyjazne państwo". Wystarczyłoby zgłosić inwestycję w starostwie powiatowym i poczekać 30 dni. Brak reakcji urzędników oznaczałby ich milczącą zgodę. Problem w tym, że sąsiedzi inwestora byliby w praktyce postawieni przed faktem dokonanym. Nie musiałby on bowiem nikogo powiadamiać o planowanej budowie. Trybunał Konstytucyjny uznał, że ustawa w takim kształcie uniemożliwia części właścicieli nieruchomości "strzeżenie prawa własności oraz odbiera im prawo do sądu".
Jednak rząd nie zrezygnował z pomysłu tak radykalnego uproszczenia formalności. Założenia stosownej nowelizacji ustawy Prawo budowlane przyjął on w lipcu, a obecnie Rządowe Centrum Legislacyjne opracowuje projekt. W Ministerstwie Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej dowiedzieliśmy się, że być może już w przyszłym miesiącu rząd skieruje go do Sejmu.
Bez pozwolenia na budowę?
Przede wszystkim zniesiony miałby być wymóg uzyskiwania pozwolenia na budowę tylko takich domów jednorodzinnych (a także niewielkich budynków gospodarczych i garaży), których "obszar oddziaływania zamyka się w granicach działki", czyli innymi słowy, że dom nie jest uciążliwy dla sąsiadów. Oceniałby to w pierwszej kolejności projektant domu na podstawie planu zagospodarowania przestrzennego lub - jeśli takowego nie ma - decyzji o warunkach zabudowy. Ale uwaga! Prawo budowlane zobowiąże inwestora do poinformowania sąsiadów o planowanej budowie. Musiałby w tym celu postawić na działce tablicę informacyjną albo doręczyć im taką informację do rąk własnych. Ponadto starostwo powiatowe umieściłoby w ciągu trzech dni od wpłynięcia zgłoszenia budowy informację na jej temat na stronach Biuletynu Informacji Publicznej (BIP). Załóżmy, że któryś z sąsiadów uzna, że projektowana budowa narusza jego interes prawny (np. nie byłyby zachowane odpowiednie odległości między budynkami). Wówczas w ciągu 14 dni od publikacji w BIP informacji o zgłoszeniu budowy ów sąsiad musiałby złożyć w starostwie wniosek w tej sprawie. Również 14 dni urzędnicy mieliby na odpowiedź: + czy uznają racje protestującego, co oznaczałoby, że inwestor musiałby wystąpić o pozwolenie na budowę i przejść procedury z tym związane; + czy interes prawny jego sąsiada nie został naruszony. Ten mógłby wówczas zaskarżyć taką decyzję urzędu do sądu administracyjnego. Jego orzeczenie mogłoby być podstawą do wstrzymania robót budowlanych na czas przeprowadzenia "procesu naprawczego". Oszczędność czasu Resort ocenia na podstawie analizy pozwoleń na budowę domów jednorodzinnych wydanych w 2011 r., że w przypadku mniej więcej połowy z nich (ok. 48 tys. inwestycji) mogłyby być zastosowane uproszczone procedury. Dla tych inwestorów oznaczałoby to dużą oszczędność czasu. Obecnie od wpłynięcia wniosku o pozwolenie na budowę do wydania stosownej zgody mija przeciętnie 37 dni. To średnia dla całej Polski. Jednak w dużych miastach inwestor czeka na pozwolenie średnio 61 dni. Potem musi minąć kolejnych 20 dni (25 w dużych miastach), by stało się ono ostateczne. Zatem łącznie załatwienie tej formalności pochłania średnio 57 dni (86 dni w dużych miastach). Zastąpienie pozwolenia na budowę zgłoszeniem ma spowodować, że inwestor będzie mógł zacząć budowę po 30 dniach.
Źródło: www.ign.org.pl
|